Kocham japońskie jedzenie. Każde miasto ma swój specjał, z którego jest dumne. Osaka, chwali się tym, że w ogóle ma najlepszą kuchnię świata.
Z takich typowych streetfoodowych wynalazków, w Osace panuje Takoyaki. Kulki z ciasta a w środku ośmiornica, trochę warzyw i przypraw. Trzeba uważać, bo jak się to kupuje, to ma chyba z tysiąc stopni. (Można zobaczyć na YT mnóstwo filmików, jak ludzie parzą sobie tym podniebienia). Na szczęście jest zima i nasze jakoś szybko ostygło do temperatury użytkowej. Niestety Sylwia poparzyła sobie podniebienie, zanim to nastało
Wynalazkiem Hiroshimy jest moje ukochane Okonomiyaki, nazywane japońską pizzą. Z pizzą ma tyle wspólnego, co placki ziemniaczane. Też są okrągłe.
W miastach, na każdym kroku są sklepy, w których można kupić coś gotowego, lub instant. Z gotowców najbardziej lubię onigiri. To ryż uformowany zwykle w trójkąt, owinięty w wodorosty nori i wypełniony czymś co lubimy. Wszystko jest tak misternie zapakowane, żeby dopiero po rozpakowaniu ryż i nori stały się jednością. Zasada jest taka, że nori ma być chrupiące, a gdyby wcześniej dotykało ryżu, byłoby gumowate. Trzeba się nauczyć jak to otwierać. Choć jest instrukcja obrazkowa, to głodny człowiek może nie zwrócić na to uwagi. O instantach napisze tylko tyle, że jest ich tyle opcji, co gwiazd na warszawskim niebie. Bywają smaczne i sycące.
Po opuszczeniu Osaki, zamieszkaliśmy w pięknym tradycyjnym domu na wyspie Osakikamijima, w prefekturze Hiroshima. Zostałem tu poproszony o ugotowanie czegoś w polskim stylu. Do dyspozycji dano mi ziemniaki i niewiele ponad to. Zrobiłem placki ziemniaczane. Niestety nie było szans, na żadne polskie dodatki. Ale z majonezem i sosem do Okonomiyaki też smakowały. Zwłaszcza naszej gospodyni. Zjadła ich chyba z 15, podczas gdy my po 6-7 sztuk.
Dziś zjedliśmy kanapkę z rybą i sałatkę z kapusty. Sałatka, jak sałatka, po naszemu bardziej surówka. Ale kanapka… Chleb smakuje trochę jak chałka, jest drożdżowy i słodkawy. Kromka wielkości dłoni dorosłego mężczyzny (z rozłożonymi palcami). Grubość jak czeskie piwo, na dwa palce. W środek ryba smażona w panierce. Kupiona w tej postaci. Brzmi nijak, a było fantastyczne.
Fantastycznie natomiast miał smakować dzisiejszy obiad, ale był nijaki, więc nie będę opisywał. Jeśli nie jadamy w plenerze, to siadamy przy kotatsu. To niski stolik (czyli zwykły jak na Japonię), z doczepionym czymś w rodzaju kołdry na krawędzi. Siada się oczywiście na podłodze. Pod stolik wkłada wyprostowane nogi i przykrywa kołderką, aby ciepło spod stolika nie uciekało. Stolik podłączony jest do prądu, a pod spodem na grzałkę. Grzałkę oczywiście można regulować. Ponieważ na zewnątrz jest ok. 7-8oC, to w domu ze 3oC. Grzałkę ustawiłem na maksa. Po chwili poczuliśmy dziwny zapach spalenizny. Zaglądamy pod spód, a tam kot. Moomoo san, miał gdzieś, że przypieka mu się ogon, bo wreszcie było mu ciepło. Po jakimś czasie jednak wystawił głowę na zewnątrz, a ja przykręciłem grzałkę, bo bałem się, że kot będzie pierwsza ofiarą nadchodzącej zimy.